czwartek, 29 maja 2014

Bałkany 2014 - Dzień 5 - Albania - Skodra, Kruja, Durres


Wstajemy rano i idziemy nad morze pożegnać się z Czarnogórą. Śpimy nad rzeką czy kanałem, który przekraczamy, widzimy zadziwiające konstrukcje służą do połowu ryb - kalimery. Wyglądają mniej więcej jak jakieś klatki z postapokaliptycznego filmu (choćby Mad Maxa), z których zwiesza się dżwigowe ramię, nabierające  wody wraz z rybami. Niestety nie widzimy ich przy pracy, ale można sobie wyobrazić jak działają. 



Do morza mamy już kilka kroków. Duża Plaża - o długości bodaj 12 km jest ponoć najdłuższą nad Adriatykiem i o godz. 9.00 rano w maju prezentuje się pięknie - jest szeroka, czysta i pusta, woda przyjemnie obmywa nam stopy.W sezonie wszystko wygląda chyba trochę inaczej, ale to już nas nie obchodzi.

Niestety musimy ruszać, więc dziś nie poplażujemy tutaj, ale obiecujemy sobie wrócić do Montenegro - kraju który miał być przystankiem w drodze do Grecji, a okazał się tym, który zachwycił nas przyrodą najbardziej podczas tej podróży, i to pomimo, że byliśmy tutaj tak krótko. 
Tak więc o Czarnogórze możemy powiedzieć tylko jedno - jechać koniecznie! spokojnie można tam spędzić nawet cały urlop - my tam na pewno wrócimy.



Tak na pożegnanie Czarnogóry jeszcze lokalna makabryła:
oraz pensjonat w którym mieszkaliśmy:


ALBANIA

"Albańczycy to dumny naród" - tak czytamy w naszym przewodniku. Oraz o tym, jak jeździ się w tym kraju samochodem, o marnych drogach, gościnności i miejscach nietkniętych stopą "zachodniego człowieka". Nie wiemy czego do końca się spodziewać zatem, więc ruszamy w egzotykę. Pierwsza miła niespodzianka - na przejściu granicznym jest dosyć sprawnie, powiedzmy pół godziny. Wjeżdżamy i droga jest ok. - nie różni się wiele od tej po stronie czarnogórskiej. Jedziemy do Szkodry - zobaczyć  miasto i wymienić pieniądze. Po drodze mijamy wzgórzę z twierdzą szkoderską - niestety dziś nie damy rady tam zajrzeć, ale zawsze będzie po co wracać.

SZKODRA
Wjeżdżamy do miasta przez potężny most i od razu czuć specyfikę ruchu drogowego, jest parę remontów, nie ma pasów ruchu, co chwilę jakiś rower jedzie w poprzek drogi... Wjeżdżamy do samego centru miasta i cudem znajdujemy miejsce w jednej z bocznych uliczek. Idąc ulicami miasta albańskiego czuć totalną egzotykę - może nie jest to Bliski Wschód czy Afryka, ale można się poczuć jakby czas się cofnął (stroje, budynki, niektóre sklepy) i poczuć inną kulturę i religię, która w Albanii dominuje. Z drugiej strony często jest bardzo europejsko (knajpki, samochody i też stroje). Na nas Szkodra zrobiła wrażenie właśnie niezwykłym klimatem - ulice tętniały życiem, gwar przepełniał knajpki i kawiarnie, w których zdecydowanie dominowali mężczyźni. Przechadzamy się głównym deptakiem, jesteśmy zaproszeni do meczetu (osobno panie i panowie), jemy lokalne lody i chłoniemy to co dzieje się wokół nas. Samo miasto jest może mało atrakcyjne turystycznie, ale klimat jest niesamowity i nas wszystkich pochłonął. Podczas wycieczki już nigdy nie poczuliśmy się aż tak egzotycznie i inaczej.










  



W  Albanii obrót waluta podlega reglamentacji, czyli by otrzymać leki (lokalna waluta) idziemy do banku (są bankomaty, ale boimy się, że jeśli któryś zje kartę, nie będzie jak jej wyciągnąć). Bank pusty, więcej obsługi i strażników, którzy wprowadzają przez zamknięte na klucz drzwi niż klientów. Wymieniamy po 100 Euro na parę na trzy dni - jak się wkrótce okazało było to nawet zdecydowanie za dużo i musieliśmy szukać sposobów na wydanie pieniędzy, choć w większości miejsc można też płacić w Euro. 

Po wizycie w mieście jesteśmy zmęczeni, poza tym jest naprawdę ciepło. Jedziemy na południe i szukamy pierwszej dogodnej plaży - jedziemy do Shëngjin, które jest ponoć znanym albańskim kurortem i rzeczywiście podjeżdżamy autem pod prawie samą plażę jeszcze przed miastem - do morza mamy od samochodu może 50 m. Plaża jest przyjemna, podobnie jak czarnogórskiej raczej pusta, słońce praży, wieje wiatr tworząc świetne fale. Jedyny minus - jest miejscami trochę brudno - walają się śmieci - Albania pokazuje swoje gorsze oblicze. Mimo to na plaży spędzamy co najmniej 2 godziny, chcemy odpocząć, poza tym na dziś nie mamy już wielu planów. Około 15.00 ruszamy do Kruji. 



KRUJA

Kruja to albański Kraków - rzecze nas przewodnik i szybko weryfikujemy, że chodzi o fragmenty historii średniowiecznej i ówczesną rolę, a nie rozmiar czy obecne znaczenie.  Do miasta jedzie się stromą, choć porządną drogą. Stajemy przy głównym placu i od razu pojawia się człowiek z biletami, ewidentnie po spożyciu, ale jest bardzo miły, kasuje 100 leków, nie zostawia biletu, ale mówi że auta będzie strzegł jak oka w głowie. To wszystko oczywiscie jedynie po albańsku. Niemniej po powrocie okazuje się, że zaufanie było zasadne i z samochodem wszystko ok. 

Idziemy do zamku przez alejkę pełną sklepów i drobnych kramów. Ceny - pomimo że miejsce jest turystyczne - są bardzo atrakcyjne (czy wspominałem już o szoku dla ludzi, którzy nie byli nigdy w kraju zdecydowanie tańszym niż Polska?). Obiecujemy natrętnym sprzedawcom powrót po zwiedzeniu zamku, co zresztą czynimy, kupując jakieś chusty i kilka flaszy wrażych trunków. 

Przy wejściu do zamku również miła niespodzianka - wchodzimy nie wiadomo dlaczego na ulgowym bielcie i podziwiamy zrekonstruowaną architekturę twierdzy oraz roztaczajce się wokół widoki. Przed nami jeszcze muzeum o dosyć umiarkowanej atrakcyjności, ale świetnie zbliżające historię Albanii, samej Kruji i bohatera narodowego walk z Turkami - Skandberga, dla którego Kruja była siedzibą i stolicą. W holu muzeum stoi zresztą jego wielki gipsowy pomnik. Pod koniec zwiedzania można wyjść na duży taras, skąd widoki po prostu oszołamiają. Pod nami zabudowania Kruji, gaje oliwne i niewielkie lasy, przez które jechaliśmy, z tyłu masyw górski, a w dole równina albańska aż po samo widoczne dalej na horyzoncie morze. Widać zarówno zabudowania Tirany (miasto wydaje się dosyć rozległe), jak i nasz cel na dzisiaj - Durres. Będąc na szczycie twierdzy, przestajemy się dziwić, że tutaj pierwsze albańskie państwo miało swój ośrodek, bowiem rzeczywiście pół kraju bez mała jest widoczne jak na dłoni. Obok twierdzy znajduje sie jeszcze przepiękny malutki meczet obrządku Bektaszijja (o którym może postaram się wkrótce coś więcej napisać), wyróżniającego się wśród muzułmanów tolerancją i liberalizmem - meczet zwiedzamy razem z paniami i wspólnie siadamy na miękkich poduchach w pobliskim pomieszczeniu do odpoczynku, Po drodze do meczetu jest kilkusetletnie drzewo oliwne, o pniu którego nie powstydziłby się żaden dąb - Albania wciąż zaskakuje. 








Z Kruji jedziemy do Durres, gdzie wczesnym wieczorem dosyć szybko znajdujemy po prostu wchodząc do domów nocleg. 7 Euro za osobę za pokój dla pary, wielki salon, taras, ogród itp. wszystko 200 m od morza w średnim standardzie to cena wielce ok. Wieczorem idziemy jeszcze na piwo i jedzenie do lokalnej knajpki, w której są tylko Albańczycy i nikt nie mówi po angielsku. I może właśnie dlatego jest wyjątkowo miło, jakoś sobie radzimy z zamówieniem - dostajemy pysznego pieczonego kurczaka i ryby. Wieczorem jeszcze błąkamy się po całkiem ładnej plaży, myśląc że całkiem podoba nam się ten kraj, tak pełen sprzeczności.

Trasa dzień 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz