niedziela, 17 lipca 2016

Rumunia i Bułgaria 2016 - Dzień 2 - Przez Karpaty i Dunaj do Bułgarii

Poranni żebracy na kempingu :)

Drugi dzień spędzamy w drodze. Jest to efektem splotu kilku czynników - musimy robić przerwy ze względu na ciążę mojej ukochanej małżonki, jesteśmy zmęczeni po bardzo intensywnej sobocie i podróży z Polski, rano trochę się guzdrzemy i wyjeżdżamy ok. 11.00, do tego nie jedziemy najprostszą drogą w stronę Dunaju, ale chcemy przedrzeć się przez Karpaty. Spędzamy dużo czasu w samochodzie, ale to co widzimy po drodze w zupełności wynagradza trud. 
Drugi dzień jest na pewno najbardziej widokowy jeśli chodzi o trasę samochodową w tej podróży a podróż przez przełęcze Karpat na długo pozostanie w naszych sercach i pamięci. Jedziemy dosyć starą, choć w wielu miejscach już wyremontowaną (i na bieżąco remontowaną, o czym przekonują nas mijanki, gdzie musimy czekać na przejazd samochodów z naprzeciwka) drogą. Las Karpat jest niesamowicie potężny, choć wzdłuż drogi widzimy nierówne ludzkie próby mierzenia się z naturą pod postacią linii kolejowej rytej w litej skale, idącej raz wyżej drogi, raz równolegle w tunelu, raz obok. Po drugiej stronie gór spotykamy przydrożną pasiekę, gdzie na migi zaopatrujemy się w dwa czy trzy słoje miodu, dalej jest niesamowicie położony klasztor (https://ro.wikipedia.org/wiki/M%C4%83n%C4%83stirea_Lainici) i wracamy do cywilizacji. 


 Pasieka na końcu świata

 Rzeka Susita, w tle Karpaty, widok od południa.

 Widok dosyć częsty w Rumunii - potężne kominy elektrowni (tu - w Rovinari).

Opuściliśmy Siedmiogród i jesteśmy na Wołoszczyźnie, najbardziej "rumuńskiej" części kraju. Ta kraina jest dla odmiany zupełnie płaska, leży między Karpatami a Dunajem i jest obszarem wybitnie rolniczym. Jedziemy przez ciągnące się po horyzont pola zbóż i słonecznika. Trasa jest dosyć monotonna, niestety zwykła droga krajowa i jazda przez wioski ma swoje ograniczenia jeśli chodzi o tempo, więc zajmuje nam to wszystko sporo czasu. Po drodze obiad, kilka przerw i czujemy się zmęczeni, choć wiele się dziś nie nachodziliśmy. 

Przydrożny stragan




Późnym popołudniem zjeżdżamy do Dunaju, który w tym miejscu przecięty jest jednym z dwóch mostów na granicy rumuńsko-bułgarskiej. Most jest całkiem nowy, ma prawie 2 km długości i Dunaj pod nami robi wrażenie. Stąd już blisko do celu, którym jest miasteczko Bełogradczik, do którego znów wspinamy się wąskimi górskimi drogami. Nie mamy żadnego zarezerwowanego noclegu, ale  dosyć szybko udaje nam się znaleźć pokój w dobrej cenie nad knajpką w samym centrum - śpimy w Family Hotel nad The Rocks Restaurant (nie mają www ale można ich znaleźć w google lub na bookingu). 

Trasa dzień 2

sobota, 16 lipca 2016

Rumunia i Bułgaria 2016 - Dzień 1 - Z Wrocławia do Rumunii - Timisoara i Hunedoara

Nareszcie upragnione wakacje. Zaopatrzeni w dwa przewodniki, mapy drogowe i dobre chęci ruszamy wieczorem z Wrocławia. Pomimo że jest piątek, jedzie się nie najgorzej. Wrocław zostawiamy ok. 18.30, ok 23.00 mijamy Brno, po północy Bratysławę, ok. 6.00 w ulewie Budapeszt, by rano ze zdziwieniem postać z pół godziny na autostradzie na rumuńskiej granicy. Przekraczamy ją po 8.00, później robimy porządną przerwę i w południe lądujemy na pierwszym przystanku - Timisoarze. Bardzo dobre wrażenie robi na nas nowa rumuńska autostrada, do tego nie ma dużego ruchu, więc spokojnie możemy podążać do celu. 

Timisoara

Timisoara to jedno z większych miast w Rumunii, mieszka w nim ponad 300 tys. ludzi, ale jest środek wakacji i centrum jest przyjemnie puste. Spacerujemy zatem przyjemnie pustymi szerokimi arteriami i placami. Miasto ma mocno mieszany charakter - specjaliści od stylów architektury mieliby tutaj pole do popisu, nas zachwyca przestrzeń - widać na pewno styl austro-węgierski jaki można spotkać i we Lwowie, i w Brnie i w Rijece, belle epoque w pełnej krasie. Przewodnik mówi nam że tutaj w Europie było pierwsze w historii miejskie oświetlenie elektryczne i jedne z pierwszych tramwajów (od 1869 r.). Miasto jest dosyć umiarkowanie atrakcyjne, jeśli chodzi o warte zobaczenia zabytki, natomiast ma swój bardzo specyficzny klimat, dla którego warto tu zajrzeć. Poza tym jest niewątpliwie bramą z Węgier do Rumunii i jako takie zasługuję na poświęcenie chwili.  


Synagoga




Plac Zwycięstwa - bloki
Plac Zwycięstwa
Prawosławna Cerkiew Metropolitalna - największa perła Timisoary (1936-46 r.)















Hunedoara

Drugą atrakcją dnia dzisiejszego jest zamek Corvinilor w Hunedoarze, który nasz przewodnik Bezdroży (bardzo polecam to wydawnictwo przy okazji) nazywa wprost najpiękniejszym gotyckim zamkiem w tej części Europy. I jak się okazuje nie jest to przesada. Zdjęcia na blogu nie oddają całości - po pierwsze było już późne popołudnie i brakowało światła, a po drugie niekiedy ciężko było złapać perspektywę. Jednym słowem - zamek jest wielki, wygląda jak z gotyckich horrorów, trochę jak z bajki, bowiem był zarówno twierdzą o znaczeniu militarnym, pilnującą jednej z wielu dróg przez Karpaty, jak i rezydencją przede wszystkim magnatów z rodu Hunyady (najbardziej rozbudował zamek Jan Hunyady, który ocalił resztę wojsk węgierskich i polskich po śmierci Władysława Warneńczyka pod Warną w 1444 r.), ale i król Węgier Maciej Korwin (syn Jana Hunyadego) w nim zamieszkiwał. Zwiedzając i czytając od razu wchodzimy w skomplikowaną historię tych terenów - pogranicza węgierskiego, lat balansowania pomiędzy niezależnością i wasalnością wobec Imperium Ottomańskiego prącego od południa. Hunedoara to obowiązkowy punkt każdej wycieczki w te strony i koniec. Wstęp do zamku kosztuje 25 lei.


Herb Macieja Korwina - kruk















Noclegu szukamy nad pobliskim jeziorem i jak dojeżdżamy to już nie wybrzydzamy. Jesteśmy zmęczeni, jeszcze nie pada, ale będzie, patrząc na chmury. Zjeżdżamy na pierwszy kemping przy drodze (nie mamy dokładnej mapy, nie wiemy, że dalej jest kilka innych), mają wolny domek, cena jest ok - zostajemy. 
Link do miejsca, gdzie spaliśmy - https://www.facebook.com/Camping-M%C4%83d%C4%83lina-1763191173920677/
Standard nie należał do najwyższych, prysznic trzeba było wziąć na górze domku, w którym była recepcja i bar, ale po podróży naprawdę to nam wystarczało. Odpalamy winko, siadamy na werandzie i kontemplujemy, rozmawiamy z dużą grupą młodych Rumunów podróżujących na rowerach po kraju. Późnym wieczorem zaczyna lać, przyjeżdżają jeszcze trzy landrowery z rodakami z Warszawy, lokują się naprzeciw, siedzimy do wieczora i rozmawiamy o planach - tak jak my jada dalej na południe. 


niedziela, 8 maja 2016

Orlica - Góry Orlickie



Z Orlicą jest kilka problemów i dlatego góra ta nie cieszy się wielką popularnością. Po pierwsze - ze względu na fakt, że szczyt jest na wysokości 1084 m n.p.m. i po II wojnie światowej nie odbudowano stojących tam wcześniej schroniska i wieży widokowej - z wierzchołka zupełnie nic nie widać. Obok, idąc z dowolnej strony, zawsze trafimy na ładne widoki, ale nie jest to Ślęża, Sowa czy Śnieżka. Po drugie, szczyt nie jest najwyższym w całym paśmie, ustępując leżącej po czeskiej stronie Wielkej Desztnie (po czesku Velká Deštná), która ma 1115 m n.p.m. Po trzecie wreszcie, góra leży dosyć daleko od większych miejscowości, po drodze i wokół niej można znaleźć ciekawsze kierunki wycieczek. No i na Orlicę wchodzi się z Zieleńca, a to miejsce kojarzy się racze z zimowym szaleństwem narciarskim, a nie pieszymi wędrówkami.

Jedziemy do Zieleńca (z Wrocławia trochę ponad 1.5 h "ósemką" przez Kłodzko), formalnie dzielnicy Dusznik-Zdrój. Stajemy na parkingu przy samym wjeździe do wioski, tuż przed wielkim budynkiem Hotelu Zieleniec. Pusto - widać że sezonu wiosennego tutaj nie ma. Przez cały dzień po polskiej stronie spotykamy na szlakach kilkanaście osób (więcej na torfowisku i na górze między wyciągiem i Masarykową Chatą).









Po krótkim spacerze drogą wchodzimy na zielony szlak i zaczyna się podejście. Trasa wiedzie przez las, ale jest kilka przecinek i można popatrzeć na Kotlinę Kłodzką. Pół godziny i jesteśmy na granicy polsko-czeskiej, przekraczamy ją i zaraz szczyt. Na szczycie pomnik znanych osób, które ok. 200 lat temu były tutaj - prezydenta USA J. Q. Adamsa, cesarza Franciszka II i F. Chopina. 





Orlica (niem. Hohe Menze lub Hohe Mense, czes. Vrchmezí,)
Szczyt jest absolutnie niewidokowy, ale tuż obok jest piękny punkt w kierunku Czech, więc przystajemy i robimy kilka zdjęć. Dalej droga wiedzie umiarkowanymi spadami i podejściami głównym grzbietem Gór Orlickich. Po drodze jest kilka niższych szczytów i urocze, niskie przełęcze. 





Dokładnie nad Zieleńcem, ale po czeskiej stronie grzbietu i granicy położony jest uroczy Rezerwat Bukačka. Jest to przeszło 50 ha pierwotnej puszczy bukowej, zachowanej ze względu na niską jakość drewna w pierwotnym, nienaruszonym stanie. W runie wielkie skupiska czosnku niedźwiedziego, całość robi wspaniałe wrażenie i na pewno warto przez ten obszar przejść, by zobaczyć jak lasy wyglądały kiedyś.

















Po polskiej stronie po wyjściu z rezerwatu wychodzimy wprost na górną stację jednego z wyciągów i idziemy dalej grzbietem granicznym, by wkrótce dojść do zbudowanego w międzywojniu schroniska Masarykowa Chata. Tutaj można wjechać autem lub wyciągiem z Zieleńca, więc jest trochę ludzi. Po krótkim drugim śniadaniu i obowiązkowym lanym Primatorze ruszamy dalej. Ponieważ zbiera się na deszcz decydujemy by iść w kierunku Zieleńca i zrezygnować z Wielkiej Desztny. Schodzimy niebieskim szlakiem (uwaga, wiedzie lekko inaczej niż na mapach, początkowo po płaskim w stronę dużego parkingu a nie trasą zjazdową), potem początkiem Autostrady Sudeckiej, by pod Hutniczą Kopą skręcić w lewo, w drogę wzdłuż Bystrzycy Dusznickiej i zaraz potem w prawo w las, w drogę która przecina Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem







Rezerwat to 150 ha wyjątkowych roślin i wyjątkowego krajobrazu. Całość może przypominać Syberię i tamtejszą tundrę, pod powierzchnią jest miejscami nawet do 8 m torfu. Wchodząc znajdujemy się w innym świecie i to łatwo zauważy nawet nie wprawione oko

Po przecięciu rezerwatu drogą na wschód dochodzimy do zielonego szlaku i skręcamy nim na północ, by dojść do głównego szlaku przez torfowisko.I tutaj uwaga - krajobraz jest piękny, trasa wiedzie przez prawdziwe mokradło, o czym przekonujemy się jednak osobiście, bowiem kładka w wielu miejscach "istnieje tylko teoretycznie", często trzeba skakać po poukładanych prowizorycznie pniach czy deskach pozostałych z konstrukcji. Dlatego zwracam uwagę - na tą trasę tylko w porządnych butach. Przy wschodniej granicy głównej ścieżki jest z kolei niewielki parking, tutaj zaczyna się cywilizacja. Wchodzimy na ścieżkę przyrodniczą, która dzięki wysuniętemu w torfowisko pomostowi bardzo uatrakcyjnia spacer. Kilkanaście tabliczek w przyjazny sposób tłumaczy historię i opisuje biologiczną wyjątkowość torfowiska. dalej jest drewniana wieża widokowa, na którą warto wejść by zobaczyć jak torfowisko odznacza się na tle okolicy.




































Po wyjściu z rezerwatu do Zieleńca prowadzi zielony szlak. Początkowo trasa wiedzie lasem, następnie przez niezwykle uroczy odcinek przy leśniczówce i szumiącym obok strumieniu, by następnie wyjść na łąki i trasy zjazdowe. Szlak pod koniec (w samym Zieleńcu) oznaczony jest dosyć średnio, do tego mocno kręci podchodząc do wioski, stąd można się pogubić. Całość rekompensują jednak widoki - wiosną przy ładnej pogodzie okoliczne łąki nie mogą nie kojarzyć się z alpejskimi. Wychodzimy tuż przy uroczym neoromański kamiennym kościele Św. Anny 








Trasa: