sobota, 16 lipca 2016

Rumunia i Bułgaria 2016 - Dzień 1 - Z Wrocławia do Rumunii - Timisoara i Hunedoara

Nareszcie upragnione wakacje. Zaopatrzeni w dwa przewodniki, mapy drogowe i dobre chęci ruszamy wieczorem z Wrocławia. Pomimo że jest piątek, jedzie się nie najgorzej. Wrocław zostawiamy ok. 18.30, ok 23.00 mijamy Brno, po północy Bratysławę, ok. 6.00 w ulewie Budapeszt, by rano ze zdziwieniem postać z pół godziny na autostradzie na rumuńskiej granicy. Przekraczamy ją po 8.00, później robimy porządną przerwę i w południe lądujemy na pierwszym przystanku - Timisoarze. Bardzo dobre wrażenie robi na nas nowa rumuńska autostrada, do tego nie ma dużego ruchu, więc spokojnie możemy podążać do celu. 

Timisoara

Timisoara to jedno z większych miast w Rumunii, mieszka w nim ponad 300 tys. ludzi, ale jest środek wakacji i centrum jest przyjemnie puste. Spacerujemy zatem przyjemnie pustymi szerokimi arteriami i placami. Miasto ma mocno mieszany charakter - specjaliści od stylów architektury mieliby tutaj pole do popisu, nas zachwyca przestrzeń - widać na pewno styl austro-węgierski jaki można spotkać i we Lwowie, i w Brnie i w Rijece, belle epoque w pełnej krasie. Przewodnik mówi nam że tutaj w Europie było pierwsze w historii miejskie oświetlenie elektryczne i jedne z pierwszych tramwajów (od 1869 r.). Miasto jest dosyć umiarkowanie atrakcyjne, jeśli chodzi o warte zobaczenia zabytki, natomiast ma swój bardzo specyficzny klimat, dla którego warto tu zajrzeć. Poza tym jest niewątpliwie bramą z Węgier do Rumunii i jako takie zasługuję na poświęcenie chwili.  


Synagoga




Plac Zwycięstwa - bloki
Plac Zwycięstwa
Prawosławna Cerkiew Metropolitalna - największa perła Timisoary (1936-46 r.)















Hunedoara

Drugą atrakcją dnia dzisiejszego jest zamek Corvinilor w Hunedoarze, który nasz przewodnik Bezdroży (bardzo polecam to wydawnictwo przy okazji) nazywa wprost najpiękniejszym gotyckim zamkiem w tej części Europy. I jak się okazuje nie jest to przesada. Zdjęcia na blogu nie oddają całości - po pierwsze było już późne popołudnie i brakowało światła, a po drugie niekiedy ciężko było złapać perspektywę. Jednym słowem - zamek jest wielki, wygląda jak z gotyckich horrorów, trochę jak z bajki, bowiem był zarówno twierdzą o znaczeniu militarnym, pilnującą jednej z wielu dróg przez Karpaty, jak i rezydencją przede wszystkim magnatów z rodu Hunyady (najbardziej rozbudował zamek Jan Hunyady, który ocalił resztę wojsk węgierskich i polskich po śmierci Władysława Warneńczyka pod Warną w 1444 r.), ale i król Węgier Maciej Korwin (syn Jana Hunyadego) w nim zamieszkiwał. Zwiedzając i czytając od razu wchodzimy w skomplikowaną historię tych terenów - pogranicza węgierskiego, lat balansowania pomiędzy niezależnością i wasalnością wobec Imperium Ottomańskiego prącego od południa. Hunedoara to obowiązkowy punkt każdej wycieczki w te strony i koniec. Wstęp do zamku kosztuje 25 lei.


Herb Macieja Korwina - kruk















Noclegu szukamy nad pobliskim jeziorem i jak dojeżdżamy to już nie wybrzydzamy. Jesteśmy zmęczeni, jeszcze nie pada, ale będzie, patrząc na chmury. Zjeżdżamy na pierwszy kemping przy drodze (nie mamy dokładnej mapy, nie wiemy, że dalej jest kilka innych), mają wolny domek, cena jest ok - zostajemy. 
Link do miejsca, gdzie spaliśmy - https://www.facebook.com/Camping-M%C4%83d%C4%83lina-1763191173920677/
Standard nie należał do najwyższych, prysznic trzeba było wziąć na górze domku, w którym była recepcja i bar, ale po podróży naprawdę to nam wystarczało. Odpalamy winko, siadamy na werandzie i kontemplujemy, rozmawiamy z dużą grupą młodych Rumunów podróżujących na rowerach po kraju. Późnym wieczorem zaczyna lać, przyjeżdżają jeszcze trzy landrowery z rodakami z Warszawy, lokują się naprzeciw, siedzimy do wieczora i rozmawiamy o planach - tak jak my jada dalej na południe. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz